Dwie Wieże – Kuala Lumpur, Malezja – listopad 2023
Każdy z nas na pokładzie tego samolotu ma inną historię. Czasami można ją wyczytać z twarzy, ale często jesteśmy zagadkami. Nasze linie życia spotykają tu, na wysokości 10 000 metrów. Niekiedy tylko ten lot jest naszą współdzieloną opowieścią. Ale bywa, że na tym wspólna podróż się nie kończy. Od czasu do czasu zostają we mnie urwane rozmowy, charakterystyczne twarze, nietypowe sytuacje. Otulony szumem silników próbuję zasnąć. Ma mi w tym pomóc znaleziony w pokładowym systemie rozrywki album „Talkie Walkie” duetu Air. Ostatni utwór „Alone in Kyoto” przywołuje sentymentalny klimat z filmu „Między Słowami” Sofii Coppoli. Piękne połączenie w tej podróży do nieznanej Azji. Okazuje się, że to jest jeden z tych lotów, który robi z ciebie zombie. Raczej nie śpię. Czuję się jak pluszak wyciągnięty z pralki. A przed nami długi dzień.
Kuala Lumpur, Malezja. Odczuwalna temperatura około 37°C. Duża wilgotność. Miasto nieuporządkowane, trochę chaotyczne. Przechodzimy przez różne stany świadomości i stwierdzam, że na dłuższą metę da się je oswoić, ale potrzeba czasu. W powietrzu unoszą się zapachy jedzenia, przypraw, brudu i wilgoci. Przenikające się kultury i religie koegzystują w harmonii. W tłumie ludzi przewijają się twarze tak różne, że ciężko stwierdzić jak wygląda prawdziwy Malezyjczyk. Rzuca się w oczy, że oficjalną religią jest Islam, ale świątynie Chińczyków i Hindusów są również mocno widoczne, tak samo jak kościoły chrześcijańskie.
Stolica Malezji ma dobrze działający system komunikacji miejskiej. Jest metro, kolej miejska, jednoszynowa kolej nadziemna, autobusy, regularne taksówki i Grab – azjatycka aplikacja do zamawiania przejazdów. Podczas tej podróży korzystamy z niej regularnie i muszę napisać, że zapewnia większe bezpieczeństwo niż jej europejskie odpowiedniki. W Malezji obowiązuje ruch lewostronny. Pieszy na przejściach nie ma pierwszeństwa i bywa, że samochody na nas polują. W niektórych częściach Kuala Lumpur są pięknie wymalowane drogi dla rowerów, ale rowerzyści istnieją tu w ilościach śladowych.
Hinduizm wzbudza we mnie mieszane uczucia. Na pewno więcej negatywnych niż pozytywnych. Jaskinie Batu w mieście Batu Caves to ważne miejsce pielgrzymkowe Hindusów. Przed wejściem do głównej jaskini stoi wielki posąg boga wojny Murugana. W środku, w obszernych halach znajdują się różne świątynie. Bije z tego miejsca jakaś negatywna energia. I nie dlatego, że jest to bóg wojny. Okoliczne miejsca poświęcone innym bóstwom też wzbudzają we mnie podobne odczucia. A brud i agresywne małpy dopełniają obrazu całości.
W Jaskiniach Batu spędzamy pół dnia. Następnie wracamy do centrum Kuala Lumpur i wśród wysokich wieżowców chronimy się przed deszczem. Atmosfera trochę jak z filmu „Metropolis”. Jedziemy nadziemną, jednoszynową kolejką, a potem idziemy nadziemnym, klimatyzowanym chodnikiem. Dookoła uderzają pioruny, które rozświetlają elewacje wielkich, ciemnych budynków. Za chwilę opuszczamy stolicę Malezji, ale jeszcze korzystamy z ostatnich godzin dnia i zachodzimy do tutejszych centrów handlowych. Te okazują się świątyniami konsumpcji najwyższej jakości. Są naprawdę ogromne, a wybór dóbr luksusowych robi wrażenie. Ceny w sklepach są różne. Wiadomo, luksus kosztuje i podwyższa koszt innych rzeczy, które obok niego się sprzedaje. Tak jest w znajdującym się w budynkach Petronas Towers centrum handlowym Suria KLCC (jeden z największych tego typu obiektów na świecie). Dosłownie kilka kroków od tego świata znajduje się dzielnica Kampung Baru, która jest jego przeciwieństwem. Na jej skraju znajduje się nasz nocleg – Tamu Hotel & Suites (Jalan Raja Abdullah). I dzięki temu przez dwa dni zostajemy intensywnie wprowadzeni w malezyjską rzeczywistość.
Pobyt w Kuala Lumpur mamy podzielony na dwie części. W międzyczasie jesteśmy w dystrykcie Cameron Highlands oraz na wyspach Penang i Langkawi. Z tego ostatniego miejsca do stolicy Malezji lecimy samolotem linii Malaysia Airlines. Ten lot zostanie przeze mnie zapamiętany z dwóch powodów: oryginalnego filmu instruktażowego na temat pokładowego bezpieczeństwa oraz wyjątkowo ładnych strojów stewardes.
Tym razem nocujemy na 30 piętrze hotelu ibis Kuala Lumpur City Centre (Jalan Yap Kwan Seng). Kilka przecznic od Petronas Towers. Kiedy zapada zmrok oświetlenie tych dwóch bliźniaczych wież tworzy łunę na kilkaset metrów. Ta wielka dominanta jest w jakiś sposób duszą tego miejsca, i to pomimo że już teraz wokół wyrosły o wiele wyższe budki. Piękno i dostojność Petronas Towers jest wyjątkowe. Bo nocne światła wielkich metropolii mają w sobie jakąś magię. Delikatne migotania świec w świątyniach, ściszone oświetlenia mieszkań na małych osiedlach i w wielkich blokowiskach. Rozświetlone skrzyżowania w centrum, nad którymi lśnią elewacje biurowców, gdzie pojedyncze okna lub ich całe szeregi zdradzają, że ktoś jeszcze musi zaznaczać swoją obecność w wielkim świecie. I pomiędzy tym wszystkim jestem ja. Niewidoczny i obserwujący. Wtapiam się w mrok i delektuję się chwilą.
Kuala Lumpur ma swoje blaski i cienie. Jest kulturalnym, finansowym i gospodarczym centrum kraju. Bogate ulice w okolicach Petronas Towers skutecznie maskują biedę, która niekiedy jest widoczna w niektórych częściach miasta. Ale ta bieda nie jest do końca spowodowana jakimś systemowym wykluczeniem. Przynajmniej ja to tak widzę. Bo w Malezji pracy nie brakuje i kto chce pracować, to pracuje. Wiadomo, że stolica rządzi się swoimi prawami i wiele osób przyjeżdża tu, żeby spróbować szczęścia w wielkim mieście. Nie każdemu to się udaje i niektórzy łamią sobie życie lądując na ulicy. Mam też wrażenie, że w Malezji życie jest tak trochę nieuporządkowane. Częsty obraz jaki tutaj widzimy, to nieogarnięty dom (albo nawet rozpadający się), a przed nim stoi nowy lub zadbany kilkuletni samochód. Oczywiście, że to o niczym nie świadczy, ale daje do myślenia.
Tutejsza różnorodność kulturowa i społeczna jest niesamowita. Nie sposób jednoznacznie określić kto jest tubylcem, a kto przyjezdnym. Może jedna grupa trochę dominuje nad innymi i są to rdzenni Malajowie. To dzięki nim w całym kraju Islam definiuje obyczaje, aczkolwiek bywają miejsca gdzie jego wpływy są trochę mniej widoczne. Są to głównie dzielnice w dużych miastach zdominowane przez Chińczyków lub Hindusów. Jedna rzecz, którą muszę tu wymienić i która w jakiś sposób powoduje u mnie dyskomfort to zdejmowanie butów w różnych publicznych miejscach. Jest to związane z ogólną kulturą Azji i na przykład w świątyniach rozumiem ten zwyczaj, ale w pralni samoobsługowej to już bywa niewygodne i trochę bez sensu. Tym bardziej, że czasami czystość tamtejszych podłóg pozostawia wiele do życzenia. Co nie zmienia faktu, że Malezyjczycy to szczerze przyjazny naród i zaskakująco tolerancyjny. Wielokrotnie zdarza się nam, że jesteśmy pozdrawiani przez obcych ludzi na ulicy. I nie dotyczy to tylko prowincji, ale również dużych miast. Ani razu nie czujemy jakiegoś zagrożenia i przez cały pobyt jesteśmy otoczeni opieką przez tutejszą społeczność. Szczery uśmiech też jest tutaj częstym zjawiskiem. Tak po prostu, na ulicy, obcy człowiek się do ciebie uśmiecha i nie ma w tym żadnego podtekstu.
Jest jednak jedna rzecz, która psuje ten wizerunek. To wszechobecne śmieci. Tego nie da się opisać. Jeżeli my w Polsce mówimy, że mamy problem z nielegalnymi wysypiskami, to tutaj cały kraj jest wysypiskiem. Śmieci zalegają wszędzie: na trawnikach, w lasach, przy drogach, na chodnikach itd. Dziwnie się na to patrzy, dlatego że wszędzie są śmietniki oraz w wielu miejscach (hotele, świątynie, punkty użyteczności publicznej itp.) jest naprawdę sterylnie czysto. A, i jeszcze można przyczepić się do publicznych toalet. Większość z nich ma tragiczne wyposażenie, wygląd oraz czystość. I dotyczy to również sanitariatów restauracyjnych.
Przed nami dwa ostatnie dni w Malezji. Dwie religie, dwa światy. Wędrujemy przez rozgrzaną, betonową dżunglę Kuala Lumpur. Jest wyjątkowo gorąco. W świątyni buddyjskiej Thean Hou (Persiaran Endah) wtapiamy się w tłum i przyglądamy się ceremoniom kilku zaślubin. Natomiast w dzielnicy Kampung Baru podglądamy prowincjonalne życie, które toczy się w samym centrum miasta. Wciąż stoją tu tradycyjne, drewniane domy mieszkalne otoczone przez nowoczesne wieżowce. Zamieszkuje je stara islamska, malajska społeczność. Zatapiamy się w zatrzymanym czasie.