Śpiące Imperium Majów – Mérida, Meksyk – listopad 2022

Mérida nie bierze jeńców i od samego początku naszego pobytu pokazuje nam wszystkie swoje oblicza. Jej centralny obszar można podzielić na bogatą północ i biedniejsze południe. Te różnice są od razu widoczne po wyjściu z głównego placu miasta – Plaza de la Independencia. Północ ma więcej przestrzeni, ładne budynki, zadbane sklepy i lokale gastronomiczne. Natomiast na południu panuje duży chaos. Na małych przestrzeniach tłoczy się ogromna ilość ludzi. Większość sklepów sprzedaje tandetę. Zaniedbane elewacje budynków uzupełniają brudne zakamarki i ulice. Obie części mają swój urok i są tym, czym jest Meksyk. I to właśnie dzięki temu jest to bardzo ciekawe oraz (czasami) ładne miasto. Dwukrotna Amerykańska Stolica Kultury. Tu tak mocno widoczna jest dyfuzja kulturowa. Hiszpanie długo walczyli o te ziemie z tubylcami. I mimo ostatecznego podbicia tych terenów nie zdołali unicestwić tutejszych społeczności. Liczba ludności Majów od wielu lat rośnie, a ich języki są słyszalne na każdym kroku.
Ludy te tworzyły kiedyś potężną cywilizację. Ich wspaniałe architektoniczne pozostałości można oglądać obecnie między innymi na półwyspie Jukatan. Natomiast teraz na ulicach meksykańskiej Méridy widzimy ich współczesny obraz. Jest to pełny przekrój społeczny. Odnoszę wrażenie, że ta społeczność dość mocno się odbudowuje. I chyba mogę napisać, że obecnie Mérida powoli znowu staje się miastem Majów. Oczywiście ich ogólny obraz nie jest taki, jaki byśmy oczekiwali znając ich osiągnięcia z okresu przed podbojem Hiszpanów, ale przyszłość jest otwarta i zobaczymy co nam przyniesie w tym temacie.
Ale czy warto zwiedzić El Gran Museo del Mundo Maya de Mérida? Nie. Chyba że jesteś hardcorowym miłośnikiem historii i kultury Majów. Moim zdaniem lepiej przeczytać o nich jakąś książkę oraz zobaczyć ich najważniejsze ruiny na Jukatanie. Na pewno będzie to ciekawszy proces poznawczy niż wizyta w tym muzeum.

Życie w Méridzie toczy się w różnym tempie. Wszystko zależy od tego, gdzie się w danym momencie znajdujemy. W okolicach targowiska „Lucas De Galvéz” o każdej porze dnia są tłumy. Dodatkowo znajduje się tu wiele sklepów z różnych branż i o różnym poziomie budżetowym. Powietrze faluje w rytm kroków przechodniów. Zgiełk, brud i pot.
Chodzimy wąskimi chodnikami i w akrobatyczny sposób omijamy ludzi oraz stojące pośrodku słupy elektryczne. Policja kieruje ruchem na skrzyżowaniach, gdzie działa sygnalizacja świetlna. Głośna muzyka atakuje nas z mijanych lokali. Na smutnych twarzach mieszkańców maluje się zmęczenie.
Na Plaza de la Independencia tłum zwalnia i zaczyna delektować się krótką wolną chwilą wśród zieleni. Często przechodzimy przez ten plac, ponieważ nasz hotel „Doralba Inn” (Calle 63) leży nieopodal i tak jakoś przyjemne zaczyna nam się tu dzień. Pisząc o hotelu wspomnę, że można w nim doświadczyć dwóch skrajności. Otóż przyjemne kolonialne wnętrza nie idą w parze z ekstremalnie skromnym i niesmacznym śniadaniem. Jest to dziwne, ponieważ kuchnia w Méridzie stoi na wysokim poziomie. Stoiska, bary i restauracje serwują bardzo dobre jukatańskie specjały na każdą kieszeń i dlatego ten hotel w temacie jedzenia jest wyjątkową anomalią.
Jedząc w meksykańskim lokalu trzeba być przygotowanym na różne okoliczności. Na przykład w połowie posiłku może wejść z ulicy obnośny sprzedawca i zaproponować ci chrupki. Tak po prostu. I prawie każdy posiłek kończy się przejedzeniem, mimo że tego jedzenia nie ma dużo… Ale są startery w cenie. No i trzeba obowiązkowo zostawić napiwek. Oczywiście terminale do płatności kartami są tutaj na to przygotowane. Największym problemem meksykańskich lokali gastronomicznych są toalety. Nawet te w lepszych restauracjach potrafią być obskurne.
Gdy idziemy na północ od Plaza de la Independencia w stronę Paseo de Montejo ilość przechodniów maleje. Jest tu mniej sklepów i punktów z jedzeniem, lecz w przeciwieństwie do tych z południa są one bardziej zadbane. A samo Paseo de Montejo to taka reprezentacyjna aleja. Szeroka i zielona. Można na niej odpocząć od zgiełku panującego w centrum, ale wieje na niej nudą. Mieszczą się tu jakieś rezydencje, niezłe restauracje, lecz mało tu wyrazistości i jakiegoś spójnego pomysłu.

Pobyt w Méridzie upływa nam na jej powolnym poznawaniu. Przechadzamy się ulicami i podglądamy życie miasta. Penetrujemy nieczynny dworzec kolejowy. Uczestniczymy w imprezie z muzyką na żywo w jakiejś dużej rodzinnej restauracji. Oglądamy zabytkowe budynki – niektóre z nich powstały jeszcze za czasów panowania Hiszpanii. Natomiast nie udaje nam się dostrzec starego miasta Majów, które tu się wznosiło przed przybyciem Hiszpanów. Jego echa widzimy tylko w zmęczonych twarzach mieszkańców.

Od połowy października 2022 zostały zniesione w Meksyku wszystkie obostrzenia dotyczące COVID-19. Niestety większość Meksykanów jest cały czas zafiksowana na tym punkcie i wciąż wierzy w magiczną moc maski zakrywającej usta i nos. Smutny jest widok człowieka, który idzie w upale samotnie przez park i ma na twarzy przepocony, zapluty kawałek materiału. I tak tu wygląda większość społeczeństwa. Odprawia ona ten absurdalny rytuał w nadziei, że ochroni on ich przed śmiercią.

Pierwsza wizyta w Uxmal zrobiła na mnie ogromne wrażenie i wówczas postanowiłem, że muszę tutaj wrócić. To było 9 lat temu. Obecnie to miejsce wciąż ma dla mnie swoją niezwykłą magię, aczkolwiek nie jest już tak dostępne jak kiedyś i przez to nie można w pełni podziwiać tutejszych monumentalnych struktur.
Majowie stworzyli tutaj architekturę, która jakoś tak dziwnie na mnie działa. Coś jest w niej wyjątkowego i trudno się temu oprzeć. A szczególnie nurtuje mnie pytanie, kim byli ludzie, którzy tu żyli i kreowali tą przestrzeń.

Dojazd do Uxmal z Méridy jest dość prosty, ale trzeba trochę postać w kolejce za biletem na autobus. Trasę obsługuje budżetowa linia SUR i nie można go zakupić przez Internet. Trzeba też upewnić się co do powrotu, bo mogą pojawić się pewne niespodzianki. Nasz powrotny autobus przyjechał, ale słyszałem plotki, że różnie z tym bywa.

Jazda meksykańskimi autobusami to wyzwanie dla odporności ludzkiego organizmu na zimno. Klimatyzacja jest podkręcona na maksa i na dłuższą podróż trzeba wziąć ciepłe okrycie, bo w skrajnych przypadkach można nawet dostać hipotermii. Oczywiście podczas takiego przejazdu głośno puszczane są rozgrzewające utwory, zazwyczaj meksykańskich szlagierów, ale ileż można tupać nogą na rozgrzewkę.
Do Izamal z Méridy jedziemy autobusem linii Oriente. Oczywiście marzniemy w obie strony. Nie pomagają meksykańskie szlagiery.

Izamal. Żółte miasteczko. Kameralne miejsce. Doskonałe, żeby zobaczyć jak hiszpańska urbanistyka zaadaptowała stare miasto Majów. Pośród niskich kolonialnych budynków wyszukujemy pozostałości majańskich piramid. Odpoczywamy w małomiasteczkowym klimacie. A na koniec, opadające słońce powoli prowadzi nas w stronę stolicy stanu Jukatan.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *