Plaża, Bezsenność i Ruiny – Playa del Carmen, Meksyk – listopad 2022
Nocna podróż obskurnym autobusem marki FlixBus i Berlin Brandenburg Airport budzi nas ze snu. Check-in zajmuje nam dłuższy czas niż zazwyczaj przez większą ilość wymaganych dokumentów i nie do końca zaznajomioną z przepisami pracownicę linii lotniczych Finnair.
Trasa do celu jest długa. Wrocław, Berlin, Helsinki, Dallas, Cancún, Playa del Carmen… Późnym wieczorem, po wylądowaniu na lotnisku w Cancún, zmęczeni i niewyspani dowiadujemy się, że nasze bagaże dotrą do nas następnego dnia, bo nie załapały się do samolotu (prawdopodobnie gdzieś w okolicach Helsinek). Cóż, nie drążąc tematu, wsiadamy do zarezerwowanego wcześniej lotniskowego transferu i jedziemy do naszego hotelu w Playa del Carmen.
Jesteśmy w Playa del Carmen. Kręcimy się po centrum. Jakieś śniadanie, drobne zakupy, konfiguracja meksykańskiej karty SIM… I w końcu są. Prawie punktualnie w okolicach godziny 14:00 odbieramy nasze bagaże z hotelowej recepcji. Czyli jak coś gubić, to z Finnair i American Airlines.
Playa del Carmen to meksykański kurort, głównie nastawiony na mieszkańców USA. Ogólnie mówiąc: turystyczna rzeźnia. Momentami natręctwo różnej maści naganiaczy porównywalne jest do tego z egipskiej Hurghady. W większości turystycznych sklepów króluje tandeta, która cię oblepia ze wszystkich stron, a jeżeli chodzi o jedzenie, to bywa różnie. My do spożywania posiłków wyszukujemy tradycyjne lokalne bary, no i jest z tym trochę trudno w centrum (tutaj to taki bardzo długi deptak wraz okolicami). Oczywiście oferuje ono wszystkie możliwe turystyczne atrakcje: sklepy, restauracje, bary, kluby, agencje, wypożyczalnie sprzętu i aut, transport publiczny itp. itd., ale z lokalnością ma niewiele wspólnego.
A gdy nadchodzi wieczór, zwiększają się decybele w lokalach i zaczyna się klubowe życie. Nocujemy w „Moonshine Hotel” (1 Avenida Norte), którego okolice są wyjątkowo gorące i zatyczki do uszu to nasze nocne wyposażenie obowiązkowe, bo otaczają nas kluby muzyczne, gdzie ekstremalnie głośna muzyka rozlewa się po ulicach. Taki meksykański klimat. Czasem bywa, że goście przesadzają z zabawą i umilają sobie czas strzelaniem do siebie, więc na wejściach do tych lokali są bramki wykrywające broń. Do tego należy dodać duże nagromadzenie policji w pełnym rynsztunku, która dodaje kolorytu takim imprezom na okrągło świecąc jaskrawymi kogutami.
Dlaczego tu jesteśmy? Pewne okoliczności sprawiły, że musimy spędzić w tym mieście kilka dni, ale tak naprawdę nie powinniśmy tu być. Więc zanim stąd wyjedziemy, próbujemy jakoś to wykorzystać. Teoretycznie są tu do zwiedzenia skromne ruiny Majów, lecz znajdują się one na prywatnych terenach, do których jest dość utrudniony wstęp. I my się do jednych takich dostajemy „na Jana”.
Cóż, Playa del Carmen nie oferuje dla nas zbyt wiele. Ciężko też to miasto nazwać bazą wypadową, ponieważ wszędzie stąd daleko. Aczkolwiek nie jest to złe miejsce jeżeli wie się, po co się tu przyjechało. Odnajdą się tutaj doskonale miłośnicy plażowania, sportów wodnych oraz ci, co chcą delikatnie zacząć poznawać Meksyk.
Idziemy na miejski cmentarz w Playa del Carmen. Mamy do przejścia niecałe 4 kilometry. Trasa wiedzie przez taki surowy Meksyk i momentami czujemy się trochę nieswojo. My to znamy z poprzedniej podróży do tego kraju, ale przejście z kolorowego turystycznego centrum na inne, można powiedzieć prawdziwe meksykańskie dzielnice jest na początku trochę takie niekomfortowe.
Na cmentarzu oglądamy pozostałości po świętowaniu Dnia Zmarłych (Día de Muertos). Kolorowe elementy na prostych, a zarazem oryginalnych nagrobkach dodają lekkości temu miejscu. W popołudniowym słońcu spacerujemy alejkami i delektujemy się cmentarnym spokojem.
Do strefy archeologicznej Cobá jest bardzo prosty dojazd. Autobus linii ADO jedzie tam rano i wraca do Playa del Carmen popołudniu. Czas między przejazdami spokojnie wystarczy aby obejść cały teren strefy. Nie wiem dlaczego wiele osób opisuje to miejsce jako ogromny obszar, gdzie trzeba koniecznie wypożyczyć rower, żeby zdążyć wszystko zobaczyć. Do przejścia jest w sumie około 5 kilometrów po płaskim terenie, więc osoby starsze lub mające problem z poruszaniem się oczywiście powinny skorzystać z tutejszych riksz lub rowerów (napięty czasowo dzień też może być okolicznością usprawiedliwiającą), ale pozostali ośmieszają się pisząc takie rzeczy.
Dawna Cobá była ogromnym miastem Majów, zamieszkałym nawet przez ponad 50 000 ludzi. Obecnie to raczej skromne pozostałości w porównaniu do Chichén Itzá czy Uxmal. I chyba dzięki temu bardzo przyjemnie je się zwiedza, ponieważ nie przyciągają aż tak wielu turystów. Słuchając dźwięków przyrody, w ciszy i spokoju można kontemplować otaczającą przestrzeń, a tutejsza dżungla daje przyjemny cień.