Niedźwiedzia Kraina Miodem Płynąca – Rumunia – czerwiec 2023
Rumunia to nie jest taki odległy kraj i aż się prosi, aby tam pojechać autem. Trasę Wrocław – Oradea można zrobić w jeden dzień, ale myślę, że nie warto się tak spieszyć. My nocujemy pod Krakowem i nazajutrz z rana ruszamy delektować się krajobrazami Polski, Słowacji i Węgier.
Przy granicy węgierskiej, już na terenie Rumunii, na przedmieściach Oradea spędzamy jedną noc. Delikatnie wchodzimy w tutejsze klimaty. Następnego dnia szybki poranek w drodze przemienia się w południe w mieście Alba Iulia. Spacerujemy w deszczu przez centrum, które jest ogromną twierdzą. To ważne miejsce w historii Rumunii. Znajduje się tu późnoromańska katedra św. Michała, która ma interesujące surowe wnętrze i jest jednym z najcenniejszych zabytków Siedmiogrodu.
Do miasta Sybin przyjeżdżamy w godzinach popołudniowych. Miłą niespodziankę sprawia nam gospodarz naszego hotelu, który podwozi nas do zabytkowego centrum. Wtapiamy się w tłum i chłoniemy historie mijanych przestrzeni. Sybin został założony przez saskich kolonistów i pomimo upływu lat wciąż czuć tu niemiecką aurę. Tajemnicze zakątki, klimatyczne restauracje, ale też swobodna atmosfera sprawiają, że to miejsce jest wyjątkowe. Na pewno na wyróżnienie zasługuje również architektura, która momentami przenosi nas do innej czasoprzestrzeni. Niestety, pół dnia to za krótki czas dla tego miasta, lecz my musimy jechać dalej.
Z nowym dniem wyruszamy w trasę do Braszowa. Miał to być przejazd Drogą Transfogaraską, ale okazało się, że o tej porze jest jeszcze zamknięta. Aczkolwiek udaje nam się przejechać jej fragmentem i jest to dość udana podróż, chociaż niedosyt pozostał. Głównie z powodu niedostępnego zamku Poenari (generalny remont jedynego wejścia). Natomiast w bardzo deszczowym klimacie spotykamy trzy niedźwiedzie oraz patrzymy na surowe krajobrazy jeziora Vidraru i przyglądamy się bliżej tamtejszej zaporze. Ogólnie atmosfera tego przejazdu co chwilę dość dynamicznie się zmienia. Ma to związek z tym, że jedziemy trochę naokoło i mamy bardzo różną pogodę. Ponure wilgotne gęsto zalesione góry przechodzą w pokryte mgłą mocno pofalowane łąki, a do tego jeszcze co jakiś czas wychodzi intensywne słońce, które jest przeganiane przez rzęsisty deszcz.
Braszów to miasto, w którym zatrzymujemy się na dłużej, ponieważ jest to bardzo dobra baza wypadowa. Bliższa i dalsza okolica jest pełna interesujących miejsc, które trzeba zobaczyć. Może nie za jednym razem, ale na pewno warto zrobić sobie rekonesans na inne przyjazdy, bo wrócić tu na pewno warto. Samo miasto też jest wyjątkowe – ma bogatą historię i posiada wiele zabytków. Mieszają się tutaj kultury: rumuńska, węgierska i niemiecka. Zabytkowe centrum otoczone górami oferuje niezapomniane doznania architektoniczne, kulturalne oraz kulinarne. I tu szczególnie polecam pub „Aftăr Stube” (Strada Alecu Russo), w którym można spróbować krajowego piwnego kraftu.
Podczas tego wyjazdu wyjątkowo doskwiera nam deszcz i wpływa on na nasze plany, czasami dość mocno je modyfikując. Z tego powodu nasze wypady w okolice Braszowa ograniczają się tylko do trzech miejsc. Są to:
- Wąwóz Zărneștilor w górach Piatra Craiului. Idziemy przez deszcz pośród wysokich, mrocznych osnutych mgłą skał, a towarzyszy nam pies strażnik.
- Miejscowość i zamek Bran. Słaba atrakcja. Kicz i tandeta. Tutejszą twierdzę i zamek Poenari niby łączy postać Drakuli, ale tak naprawdę są to dwie zupełnie różne historie.
- Zamek Râșnov. Warto wejść głębiej w historię. Ciekawa przestrzeń do bliższego poznania. Obecnie w remoncie.
Te kilka dni w Braszowie mija owocnie i szybko. Opuszczamy go ukontentowani i kierujemy się w stronę miasta Sighișoara. Lecz nim tam dotrzemy, wcześniej – trochę nie po drodze – zajeżdżamy do wsi Biertan. Tutejsza zabytkowa zabudowa przenosi nas do innej rzeczywistości. Takiej starej, uduchowionej. Dzieje się to za sprawą okazałego warownego kościoła oraz krajobrazów otaczających tą miejscowość. Nie są one może jakoś specjalnie spektakularne, ale mają takie kojące oddziaływanie na duszę.
I jesteśmy w Sighișoara – w mieście pełnym historii i legend. Gdy się dobrze wsłuchasz, to stare znakomicie zachowane kamienice opowiedzą Ci swoje tajemnicze opowieści. To tutaj urodził się Wład III Palownik zwany także Drakulą. Degustując alkohol w domu jego urodzin, dotykamy przestrzeni, które niejedno widziały i nastrojeni taką atmosferą spędzamy noc nieopodal starego miasta. Poranna kawa w lokalnej kawiarni pozwala na chwilę spojrzeć na codzienne życie mieszkańców. Jej bywalcy to głównie doświadczeni życiem mężczyźni, będący w trakcie załatwiania różnych swoich spraw. Tak naładowani kofeiną udajemy się w dalszą drogę.
Nasz kolejny przystanek to Kluż-Napoka – historyczna stolica Siedmiogrodu. Miasto akademickie i drugie co do ilości ludności w Rumunii. Kluby, bary, restauracje, kawiarnie – to wszystko żyje i ma przyjemne wibracje. Natomiast samo miasto jest jakieś takie nijakie. Mnie nie chwyciło. Może to nie ten czas. Jest to najsłabszy punkt tej podróży.
Powoli zaczynamy wracać. Opuszczamy Transylwanię i pokonując długą, krętą drogę docieramy do Baia Mare. Jest to jedno z głównych miast krainy historycznej zwanej Marmarosz. Jesteśmy tu tylko przejazdem, ale wystarczająco długo, żeby chcieć wrócić. Przez historyczne centrum przechodzimy szybkim, wieczornym spacerem. Jest tutaj tak przyjemnie prowincjonalnie, a zarazem czuć klimat globalnej wioski. Kameralne życie toczy się w lokalach i na ulicy. Gdzieś obok kończy się właśnie międzynarodowy festiwal teatralny, a okolice starego, głównego placu miasta wypełniają soczyste, koncertowe, rockowe dźwięki. Tak mija nam ostatni wieczór w Rumunii.
Jadąc następnego dnia w stronę węgierskiej granicy zajeżdżamy do wioski Săpânța. Znajduje się w niej słynny „Wesoły Cmentarz”. Dość osobliwe miejsce, mocno już skomercjalizowane. Wielkiego wrażenia na mnie to nie robi. Taki wiejski humor po rumuńsku otoczony biznesem po europejsku.
Granicę z Węgrami przekraczamy przypominając sobie dawne czasy, kiedy stało się w długich kolejkach do kontroli paszportowej. Za nami zielona, deszczowa Rumunia, a przed nami zapadający zmrok na drodze do słowackich Koszyc – tam mamy zaplanowany nocny odpoczynek w trasie do Wrocławia.