Miejska Dżungla Wśród Bagien – Nowy Orlean, USA – listopad 2024

Z Austin do Nowego Orleanu jedziemy przez Manor, gdzie oglądamy wieżę ciśnień, która zagrała w „Co Gryzie Gilberta Grape’a”. Potem gdzieś pośrodku niczego penetrujemy teren baru, który został użyty w pierwszej „Teksańskiej Masakrze Piłą Mechaniczną”. Po drodze patrzymy na typowe amerykańskie życie. Śniadanie w przydrożnej knajpie, zakupy w supermarkecie „Walmart”, burger w „McDonald’s” (wyjątkowo obrzydliwy), stoimy w korkach w okolicach Houston, mijamy olbrzymie, pięknie oświetlone zakłady przetwarzające ropę naftową i delektujemy się ich zapachem. A na koniec widzimy spadający meteoroid. I tak mija ponad 800 kilometrów drogi. W Nowym Orleanie jesteśmy o 24:00.

Wszechobecny zapach marihuany, bezdomni żebracy i narkomani okupujący chodniki, piękna architektura Francuskiej Dzielnicy (French Quarter) i wypełniająca ją wysokiej jakości muzyka na żywo. Taki jest Nowy Orlean. Zaćpany i biedny. Roszczeniowy i nieuprzejmy. A zarazem wyśmienity i bogaty. Kolorowy i piękny. „Rathbone Mansions” to dwie stare rezydencje, w których urządzono pensjonaty. Śpimy w jednym z nich. Czuć tu ducha dawnego Nowego Orleanu. Ponoć są nawiedzone. Może coś w tym jest, bo osobiście delikatnie odczuwam tutaj jakąś ulotną obecność.

Przez cały pierwszy dzień pada deszcz. Kręcimy się senne po ulicach Francuskiej Dzielnicy. W „Napoleon House” (Chartres Street) smakujemy kuchnię Nowego Orleanu. Jambalaya, muffuletta, po-boy to dania, które wyróżniają na plus ten region od pozostałej części USA. Po-boy w wersji z kiełbasą z aligatora smakuje bardzo oryginalnie. Po posiłku udajemy się na koncert jazzowy do „Fritzel’s European Jazz Pub”, który znajduje się przy głośnej Bourbon Street i tą właśnie ulicą do niego zmierzamy, mijając co chwilę różnego rodzaju muzykę na żywo. „Fritzel’s” to najstarszy nieprzerwanie działający klub jazzowy w Nowym Orleanie. Ma niemieckie korzenie i klimat. I to się czuje. Atmosfera jak na nielegalnym, podziemnym koncercie w III Rzeszy. Piję niemieckie piwo wymieszane z Jägermeister i mam wrażenie, że zaraz zacznę składać zamówienia po niemiecku. Ten dziwny sen zostaje przerwany przez podróż taksówką, która odwozi nas do pensjonatu w strugach ulewnego deszczu.

Bagna Luizjany nas nie rozpieszczają. W okolicach miejscowości Barataria w ulewnym deszczu przechodzimy przez trzy krótkie szlaki w poszukiwaniu aligatorów. Niestety, spotykamy tylko parę żab, kilka dużych ptaków i jednego małego żółwia. Klimat jest ponury. Każdy krzak może kryć jakąś tajemnicę. Gdzieś w gęstwinie czai się ponura szamanka voodoo, a pod powierzchnią wody ukrywa się potwór z bagien. Zawiedzeni i przemoknięci wracamy do Nowego Orleanu.

Wieczorne wyjście na kolację. Esplanade Avenue to raczej zamożniejsza aleja z ładnymi, zabytkowymi rezydencjami. To tutaj znajdują się „Rathbone Mansions”, gdzie nocujemy. Chcemy w tej okolicy zajść do jakiegoś lokalnego baru, więc skręcamy w jedną z wielu tutejszych przecznic i nagle znajdujemy się na jakiejś patodzielnicy, gdzie miejscowi ziomale patrzą na nas ze zdziwieniem. Wykorzystując ich szok i niedowierzanie oddalamy się w bezpiecznym kierunku i wieczorny posiłek jemy w ładnej, meksykańskiej knajpie. Aczkolwiek i jej okolica jest średnia jeśli chodzi o poczucie bezpieczeństwa.

Nowy Orlean się kocha albo nienawidzi. Zaćpana osobopostać, która obsługuje nas w całodobowym barze „Clover Grill” (Bourbon Street) próbuje przyjąć nasze zamówienie. Facet jest może po pięćdziesiątce, ma makijaż na twarzy jak stara dziwka, w uszach złote kolczyki, a czarny lakier na jego paznokciach jest skruszony zębem czasu. Obraz zmęczonego życiem i narkotykami człowieka. Wyjątkowo trzy długie razy powtarzamy nasze zamówienie. Przy drugim razie na chwilę zasypia bełkocząc coś pod nosem. Gdy z trudem wchodzi za ladę, szybkim krokiem wychodzimy z tego baru grzecznie się żegnając.

Caesars Superdome była największą halą sportową na świecie do 1999 roku. Jest siedzibą drużyny futbolu amerykańskiego New Orleans Saints. Ale to jest gigant. Piękny gigant. Jasnozłota elewacja połyskuje w słońcu i przywodzi na myśl ogromny kosmiczny spodek. Nieopodal suną powoli stare tramwaje i dodają przytulności temu miastu, tak jak to robią w portugalskim Porto czy Lizbonie. Jazda nimi to podróż w czasie, ale nowoczesność też dotarła do tego środka transportu, bo bilety kupujemy w smartfonowej aplikacji. Takim tramwajem jedziemy do Garden District, gdzie zza stalowej bramy oglądamy cmentarz Lafayette No. 1 oraz zaraz obok dom Sandry Bullock. Następnie przechodzimy przez zielone ulice i mijamy piękne XIX-wiecznie rezydencje. Ten spacer kończymy w przemysłowej części tej dzielnicy na rzemieślniczym piwie w „Urban South Brewery”. Stąd taksówka zawozi nas na Canal Street i zaczynamy imprezę na Bourbon Street. Ćpuny, żebracy, wariaci, kurwy, muzyka na żywo w klubach i na ulicy, kolorowe neony, gracze szachowi, zapach marihuany i szczury. Przetwarzam to wszystkimi zmysłami i rejestruję w pamięci. Chyba wystarczy mi na całe życie. Na razie nie chcę tu wracać.

Drogi USA. Długie i szerokie. Kończące się za horyzontem. Przemieszczające się szpalery białych i czerwonych par świateł. Wielopasmowe autostrady, po których pędzi się w gęstym tłumie samochodów. I niezapomniane widoki. Jak ten w okolicach Lake Charles, kiedy jedziemy po moście nad rzeką Calcasieu w stronę Houston. W głośnikach leci Chris Rea w piosence „Texas” z albumu „The Road to Hell”, a po obu stronach drogi lśnią ostrym blaskiem świateł wielokształtne, rozległe struktury instalacji zakładów chemicznych na tle ciemnoczerwonego nieba zaraz po zachodzie słońca. Obraz jak z innej planety.

Tymczasem, chwilę wcześniej, podróżując drogami Luizjany zajeżdżamy do dawnej plantacji trzciny cukrowej Oak Alley. Piękne miejsce z trudną historią. Namacalne świadectwo niewolniczej pracy ludzi sprowadzonych z Afryki, dobrze i bardzo obrazowo udokumentowane. Na chwilę przenosimy w tamte dziwne czasy. Wystrój i rekwizyty zgromadzone w rezydencji właścicieli oraz w chatach niewolników sprawiają, że jesteśmy w jakby dwóch czasoprzestrzeniach. Ulotne doświadczenie piękna i odrazy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *