Gdzie Amerykański Czas Płynie Wolniej – Texas Hill Country, USA – listopad 2024
Zajeżdżamy do „The Vaquero Motel”. Są to pojedyncze domki w rustykalnym stylu na wjeździe do miasteczka Bandera. Na powitanie dostajemy woreczek kukurydzy do karmienia jeleni, które tutaj czasem zachodzą. Czy je nakarmimy? Nie wiem. Zapada zmrok. Idziemy na miasto. W oddali z jakiegoś lokalu na bocznej ulicy dobiegają nas piosenki ZZ Top. Bardziej teksańsko się nie da. Wchodzimy na główną ulicę i nasze kroki kierujemy do „Kickback Korner Bar and Grill”. Zaczyna być typowo dla teksańskiej prowincji. Dziewczyna za barem, głęboki teksański akcent, zamawiamy alkohol i siadamy przy stole. Podczas pogawędki kątem oka widzę, że coś się rozkłada na scenie. Okazuje się, że trafiliśmy na Music Bingo, czyli muzyczna wariacja gry Bingo. Nie bierzemy bezpośrednio udziału w grze, ale kilka tytułów udaje nam się zgadnąć i dobrze się przy tym bawimy. Wypity alkohol uderza w tętnice, a my wychodzimy na zewnątrz. ZZ Top wciąż brzmi w powietrzu, więc idziemy w kierunku tych znajomych dźwięków. Okazuje się, że trio z Houston leci z głośników należących do sklepu „Spirits of Texas” (Cypress Street), w którym można kupić produkty wyprodukowane w Teksasie lub specjalnie dla tego stanu. W progu wita nas właściciel i zaczyna opowiadać historie związane z miastem oraz asortymentem widocznym dookoła. Jest tego mnóstwo, a jego barwne opowieści bardzo zachęcają do zapoznania się ze wszystkim na miejscu. Wracamy na główną ulicę i uderzamy do „Arkey Blue’s Silver Dollar”. Wchodzimy do przestrzeni jak z typowych amerykańskich filmów drogi. Zamawiamy piwo u kobiety, której młodość przypadła chyba na czasy prezydenta Kennedy’ego i nagle zza pleców słyszymy język polski: „Czy może Wam w czymś pomóc?” Okazuje się, że to dwie dziewczyny z Górnego Śląska, które odwiedzają polskie parafie w Teksasie i przybliżają tutejszym polskim potomkom ich polską historię. Poznajemy ich „podopiecznych” i wieczór zaczyna być jeszcze bardziej intensywny. Następuje wymiana opinii i refleksji. Angielski miesza się z polskim. Gdzieś obok zmęczeni pracą tubylcy grają w bilard. W międzyczasie dostajemy lekcję z obsługi szafy grającej i zaczynają lecieć przeboje country. Zapada późna noc, więc wszyscy powoli zaczynają rozchodzić się do domów, a my sącząc delikatne amerykańskie piwo odpływamy w teksańskie sny.
A rano zjadamy kowbojskie śniadanie w „O.S.T. Restaurant” i przez miasteczko Utopia wjeżdżamy na klonowy szlak. Mniej więcej o tej porze roku park Lost Maples State Natural Area oferuje niezapomniane widoki kolorowych, jesiennych liści klonów, ale niestety nie tym razem. Spóźniliśmy się i większość liści już opadła. Idziemy około siedmiokilometrową pętlą przez fragmenty regionu geograficznego Hill Country. Nie jest spektakularnie, ale spokojnie i regeneracyjnie. Szczególnie dla myśli. Są tu miejsca, gdzie panuje absolutna cisza i w połączeniu z zielonym, delikatnie falującym krajobrazem jest tu wyjątkowo chilloutowo. Ciemnym wieczorem przyjeżdżamy do Bandery. Szybki burger na kolację w „Tj’s at The Old Forge” i udajemy się na małe piwo do „The First National Ice Haus”. Lokal mieści się w budynku z 1890 roku i wcześniej działał tu The First National Bank of Bandera. Serwuje m.in. piwo z lokalnego browaru „Bandera Brewery”. Tym razem wywiązuje się ciekawa rozmowa z dziewczyną za barem. Przyjechała do Bandery z Las Vegas i już wsiąkła w tą przestrzeń razem z mężem i dziećmi. Kolejna historia, kolejny inny świat.
Śniadanie po drugiej stronie miasteczka jest okazją do porannego spaceru po Banderze. Miasto jak miasto. Typowa amerykańska prowincja, wyjątkowo monotonna i momentami po prostu brzydka. Ale ma klimat. W tym nieładzie zdarzają się stare perełki z historią. Bo jest to na przykład druga najstarsza w USA parafia polskich emigrantów, którzy również są założycielami tej miejscowości (1855 rok). Polski kościół, polski cmentarz, polskie nazwiska. Ale Bandera to nie tylko miasto, ale również okoliczne rancza. Przejeżdżamy wśród nich, jadąc na kolejne przejście szlakiem po tutejszych wzgórzach. Bardzo liczna ranczerska społeczność żyje w rozsianych po okolicy gospodarstwach. Samotne domy ukryte wśród zielonych drzew żyją swoim życiem. A gdy czegoś potrzeba, czegoś brakuje – w sensie fizycznym i psychicznym – jedzie się do Bandery. Mijamy przydrożne skrzynki pocztowe, które świadczą o tym, że akurat w tym miejscu ktoś wśród tych pokrytych krzewami wzgórz mieszka. Droga delikatnie wije się i faluje, i po około 10 milach dojeżdżamy do celu.
Jesteśmy w Hill Country State Natural Area. Szlak jest łatwy i bardzo przyjemny. Idziemy wąskimi ścieżkami wśród niskich krzewów i drzew. Jest idealnie gorąco. Błękitne niebo, ostre słońce i kompletny brak ludzi. Odpoczywamy od głośnego świata. A wieczorem znowu lądujemy w „Kickback Korner Bar and Grill”. Tym razem poznajemy starszego jegomościa, który przyjechał do Bandery z San Diego. Znalazł tu swoje miejsce i kompletnie nie brakuje mu Kalifornii.
Na śniadaniu w „O.S.T. Restaurant” dosiada się do nas kowboj i zaczyna reklamować swój dzisiejszy występ przed Bandera County Courthouse. Gdy mówimy, że jesteśmy z Polski twarz mu promienieje, bo okazuje się, że on z pochodzenia też jest Polakiem i nazywa się Roy Dugosh, czyli Długosz. Potem jeszcze widzimy performance z jego udziałem, jak po krótkiej awanturze zostaje wyrzucony z tej restauracji. Następnie robimy ostatni spacer po Banderze i jedziemy do Austin. Jeleni nie nakarmiliśmy, ale widzieliśmy je na mieście jak się włóczyły od posesji do posesji. Trudno, ich strata.